Rosy niebieskie i kropla diabelstwa. O Matce Joannie od Aniołów

Niejednoznaczność i tajemniczość. Spraw tak istotnych dla dzieła sztuki, może nawet decydujących o jego statusie, nie da się wpisać w twórczy zamiar. W tym sensie istotnie, jak chciał Miłosz, artysta oddaje się woli Dajmoniona, stwarzając coś, co jego samego przerasta i czego do końca nie rozumie. Takiego dzieła nie można zinterpretować, nie odcinając jakiejś jego części – a więc nie przemieniając w coś innego. Interpretacja, a jest nią każda lektura czy adaptacja teatralna, w idealnym wymiarze polegałaby na kontemplowaniu owej wieloznaczności, śledzeniu rozchodzących się ścieżek, rozumieniu bohaterów jako niekonsekwentnych i zagubionych w nieprzejrzystym świecie. Nie jako wyrazicieli określonego poglądu, graczy z drużyny Boga czy Szatana, lecz postaci, które z dobrą wiarą mówią rzeczy przeczące sobie i postępują w podobny sposób. 

A więc pisarz, wspomagany przez Dajmoniona, stworzył opowiadanie na temat opętania zakonnic w jednym z prowincjonalnych klasztorów i popełnionej w imię miłości zbrodni. Inspiracji dostarczyła Jarosławowi Iwaszkiewiczowi realna historia – opowieść o opętaniu w XVII-wiecznym klasztorze urszulanek we francuskim Loudun. Odnalazł ją w studium Henri Brémonda Histoire littéraire du sentiment religieux en France.  Zafascynowała go tyleż historia matki Jeanne de Belcier (1602-1665), jezuity Jean-Josepha Surina (1600-1665) i księdza Urbana Grandiera (1590-1634), co bogata bibliografia, jaka wokół niej narosła, złożona z pism religijnych, wspomnień i listów samego Surina, pism Matki Joanny, sprawozdań z procesu Grandiera, aż po teksty dotyczące wydarzeń w Loudun, które publikowano już od końca XVII wieku. Do literatury bohaterowie wydarzeń w Loudun wkroczyli za sprawą powieści Urban Grandier Aleksandra Dumasa ojca. W 1952 roku przypomniał o nich Aldous Huxley swymi Diabłami z Loudun, za którymi poszedł dramat Johna Whitinga i inne utwory – aż po operę Krzysztofa Pendereckiego i film fabularny Diabeł w reżyserii Kena Russella. 

Wśród tych dzieł opowiadanie Iwaszkiewicza zajmuje szczególne miejsce. Przede wszystkim, poza powieścią Dumasa, Matka Joanna od Aniołów jest od nich wcześniejsza. Tak więc nie tylko wolna jest od inspiracji nimi, ale prezentuje jakąś niezwykłą samodzielność autora w obraniu fabuły, która niezależnie zyskuje później tak wielką popularność. Po drugie – przedstawia mniej popularny wątek opowieści z Loudun, gdy o karierze tej historii zdecydował wątek relacji matki Joanny i księdza Grandiera, czyli wydarzenia poprzedzające akcję Iwaszkiewiczowskiego opowiadania. Jeśli zaś o samo opowiadanie chodzi – polski pisarz przeniósł je nie tylko w przestrzeni, lecz także nieco w czasie. Obecność w utworze królewicza Jakuba Ludwika Sobieskiego jako najbardziej prawdopodobny rok akcji wskazuje 1690. Prawdziwi bohaterowie opowieści nie żyli już wtedy od dwudziestu pięciu lat, a i syn królowej Marysieńki i Jana III przyszedł na świat już po ich śmierci.  

Opowiadanie w którym Iwaszkiewicz opisane przez Brémonda wydarzenia przeniósł do Ludynia pod Smoleńskiem, czyniąc z Jeana-Josepha Surina jezuitę z kolegium w Połocku, z Joanny de Belcier córkę zubożałego polskiego szlachcica, a z księdza Urbana Garniera księdza Garca, powstało w czasie wojny. Jest w tym zresztą podwójna tajemnica – po pierwsze związku z okupacyjną rzeczywistością, a po drugie samej daty powstania, która uległa drobnej manipulacji. Rękopis opowiadania Iwaszkiewicz opatrzył datą 23 III 1944 roku. Pod drukowanym tekstem widnieje jednak rok 1943. Praca nad nim zachowała się w pamięci najbliższych autora z powodu rzeczy u niego niespotykanej – pisał wyjątkowo również w nocy. A że jak wszystkie swoje utwory stworzył je od razu w ostatecznej wersji – antydatowanie napisanego w 1944 roku opowiadania jest zabiegiem świadomym. 

   Rok 1943 – rok powstania w Getcie Warszawskim, łapanek i ulicznych egzekucji –  Iwaszkiewicz pamiętał jako najokrutniejszy moment wojny. Rozgrywające się wokół zbrodnie zdawały się nie wymagać diabelskiego opętania, a walka ze złem nie zależała od Boskiego natchnienia. Prowokowały pytanie o bestialstwo i heroizm wpisane w naturę człowieka. Matka Joanna od Aniołów stawia pytania tyleż teologiczne czy psychologiczne, ile pneumatologiczne – dotyczące ludzkiej duszy. Ściśle związane ze współczesnością, a jednocześnie dalekie od niej jak wiek XVII, w którym żyją ksiądz Suryn i Matka Joanna. I może w tym przeniesieniu dwudziestowiecznych czytelników w rzeczywistość nieco bliższą czasom biblijnym, w której treść mają słowa Bóg i Szatan, dobro i zło, świętość i grzech, przy jednoczesnej aktualności pytań o wolę człowieka i ludzkie namiętności, kryje siła atrakcyjna tego opowiadania. Tendencji tej pozostał wierny scenariusz filmowej adaptacji tekstu autorstwa Tadeusza Konwickiego i Jerzego Kawalerowicza oraz jego realizacja – film Jerzego Kawalerowicza z 1961 roku. Scenariusz posłużył za podstawę adaptacji teatralnej Wojciecha Farugi. 

Opowiadanie zaczyna się od podróży bohatera. Opisanej osobliwie, jako przeżycie duchowe, które wstrząsa jego wewnętrznym światem, ukazując jak bardzo jest on niejednorodny i w gruncie rzeczy zaskakuje samego zakonnika. Jego panowanie nad nim jest sprawą dyskusyjną. Pisze Iwaszkiewicz: „Podróż poruszyła go; niby zastałą beczkę, wstrząśniętą ruchem, przepełniły go prądy z dna i wspomnienia, nie wspomnienia, sny jakoby, gdzie mieszały się minione zdarzenia i rzeczy, które nigdy nie istniały, i rzeczy, które chciał, aby odbyły się – i wszystko to splatało się w jedną ponadrzeczywistą rzeczywistość”. Jeśli więc Suryn taką rzeczywistość w sobie nosi – czy uczucia, jakie przeżywa, myśli i pragnienia, nie będą przychodziły do niego jakby w formie podszeptów dobrego i złego ducha, mimo że znajdują się w jego wnętrzu? Czy z innymi bohaterami nie dzieje się podobnie? A może jednak człowiek nosi w sobie element anielski i diabelski, i ma znaczenie, który swoimi słowami i czynami przywołuje? 

Dramaturgiczną adaptację Konwickiego i Kawalerowicza rozpoczyna scena modlitwy zakonnika. Słyszymy słowa łacińskiego psalmu i odgłosy ludzkiej krzątaniny. Poznajemy dwa plany na których będzie toczyła się akcja – intymność wewnętrznego świata głównych bohaterów i zewnętrzny plan ich życia: karczmy, miasteczka, klasztoru. Ta podwójność staje się źródłem konfliktu, bo oto raz rzeczywistość niepokoi i kusi Suryna, wprowadzając w jego duszę grzeszne zaburzenia, innym razem to on wnosi do rzeczywistości zło. Tak ostry dualistyczny podział na świat będący bliżej Boga i świat w którym więcej „diabeł gospodarzy” odsyła do herezji manichejskiej, zmierzającej do konstatacji o świecie materialnym jako wyniku pracy złego Demiurga. W utworze przypomną o nim refleksje dwóch krańcowo odmiennych postaci – zakorzenionego w rzeczywistości amatora ciepłego piwka księdza Bryma i zamkniętego w wygłuszonym pokoju żydowskiego cadyka, rebe Isze z Zabłudowa. 

Nie jest to jedyna bolączka jezuickiego egzorcysty posłanego dla nawrócenia opętanej przeoryszy klasztoru, raczej coś w rodzaju dodatkowej okoliczności. Istotą dramatu Iwaszkiewiczowskich bohaterów jest to, co dzieje się w ich duszy. W przypadku Suryna są to owe „prądy z dna”, które sprawiają, że w realnym świecie wciąż potyka się o narzędzie dokonanej niegdyś w jego otoczeniu zbrodni, zaś czytelnicy opowiadania i teatralni widzowie czują, że przedmiot ten spełni rolę Czechowowskiej strzelby. Z Matką Joanną jest inaczej. Jej „prądy z dna” to maksymalizm, niemożliwe do pogodzenia z dumą i ambicją marzenie o świętości. „Jest tylko jeden smutek – niemożliwość bycia świętym” – to zdanie Léona Bloy towarzyszyło autorowi Matki Joanny od Aniołów i włożył je w zmienionej postaci w usta opętanej bohaterki. Bo jeśli osiągnięcie świętości nie jest możliwe, sferą dostępną, bliższą dnu duchowej beczki jest grzech. W czasie rekolekcji z Surynem okazywało się, że grzeszki Matki Joanny są w istocie niewinne, że chodzi w jej przypadku o pragnienie grzechu, namiętność i miłość do niego. 

Suryn słyszy o tym w trakcie rozmowy z rabinem, osobliwym alter ego zakonnika, w filmie Kawalerowicza granym przez tego samego Mieczysława Voita. „Miłość jest na dnie wszystkiego, co się w świecie dzieje” – mówi reb Isze. Matka Joanna jest we władzy Szatana, bo z miłością otwiera mu swą duszę. Na klasyczne pytanie „unde malum” cadyk odpowiada, że zło przychodzi dzięki namiętności. Jeśli ksiądz Suryn ciekaw jest Szatana, może go poznać, otwierając dlań swą duszę. Jeśli chce uratować Matkę Joannę, powinien przyjąć jej demony. Jest jakiś paradoks w wywodzie postaci, o której Suryn mówi: „ty siedzisz sobie w tym pokoju bez okien, nad książkami, nad świecami…i nic…ciebie nie obchodzi, że ludzie się męczą” – a która zaleca namiętność i działanie. Możliwe, że miał on wskazać ograniczenia poszukiwań książkowej wiedzy, ograniczenia postawy kontemplacyjnej i powiedzieć, że zarówno w 1636, jak i w 1943 roku, aby coś realnie zmienić w rzeczywistości, trzeba się w niej zanurzyć i trzeba się nią zbrudzić. Możliwe również, że właśnie mamy do czynienia z głosem, którego Suryn nie powinien słuchać i pokusą, której nie powinien ulec, a wywód rabina zmierza do ukazania demonicznego podglebia wszelkiej idei. 

Problem przyjęcia czyjegoś cierpienia, oddania się w służbę zła, aby uwolnić od niej kogoś innego, wzięcia na barki cudzego ciężaru i cudzej winy – to wątek bliski Iwaszkiewiczowi, powtarzający się m.in. w opowiadaniu Kościół w Skaryszewie. Antycypuje go tu wieloznaczne zawołanie rabina: „Ja jestem ty – ty jesteś ja!”, przypominające o związku wszystkich ze wszystkimi, o tym, że „ty” jest jedynie odmienną formą „ja”. Obecność tego wątku wiąże się z bolesnym epizodem biografii pisarza związanym z psychiczną zapaścią jego żony w połowie lat 30. Po kilkuletniej opiece męża udało się przywrócić jej równowagę, reszty zaś dokonała wojna, która nieoczekiwanie uleczyła jej manie, kierując uwagę ku zewnętrznemu światu. Matka Joanna ma rysy Anny Iwaszkiewiczowej, po niej odziedziczyła wewnętrzną temperaturę, maksymalizm dotyczący spraw zbawienia, upodobanie w obserwacji stanów wewnętrznych. W relacji Suryna z nią możemy domyślić się rozrachunku z dopiero zamkniętym etapem życia autora. Osoby znające Iwaszkiewiczów w tamtej epoce i wtajemniczone w ich osobiste sprawy uważały, że jest to opowiadanie biograficzne – „o nich”. „Naturalnie – ty to wiesz, ale ci, którzy nie wiedzą, biorą to jedynie za literaturę” – odpowiedział pisarz, gdy Irena Krzywicka podzieliła się z nim tym „odkryciem”. Istotne jest to o tyle, że dostarcza jeszcze jednego ważnego tropu, dlaczego Iwaszkiewicz uznał za subiektywnie ważną tę historię i dlaczego udało mu się nasycić ją prawdziwymi emocjami. 

Wspomniany kontekst biograficzny otwiera kolejny wymiar opowieści – psychologii relacji między egzorcystą i opętaną, oboje nieszczęśliwymi na swój sposób. W relacji tej Suryn doznaje przykrości nie tyle widząc, jak Szatan panuje nad Matką Joanną, ile słusznie przypuszczając, że jest w tym wiele jej woli i własnych naiwnych wyobrażeń na temat opętania. Pomoc może być sprawą trudną, bo przeorysza potrzebuje nie tyle egzorcysty, co człowieka, który potrafi zrozumieć i zneutralizować przyczyny opętania. Rebe Isze nazywa je „brakiem aniołów” i z pewnością brak jej cnót anielskich – oddania, czystości, pokory. Brak jej też poczucia Bożej obecności wpisanej w formułę „Anioł Stróż”. Pozbawiona swego anioła, Matka Joanna oddana jest na pastwę samotności i konfrontację z własną małością, przeciętnością, tak bardzo odbiegającymi od jej wyobrażeń o sobie samej. 

Dusza, pozbawiona „rosy niebieskiej”, otwiera się na diabelskie miazmaty. Joanna stwarza więc alternatywny konstrukt własnej osobowości – tożsamość osoby opętanej i w taki sposób wyróżnionej spośród sióstr urszulanek. Może dzięki niej robić to, w czym znajduje największą przyjemność – obserwować własne duchowe poruszenia, odczuwać rozległość wewnętrznych doświadczeń, upajać się nimi. Nie mogą przywrócić jej do normalności powtarzające się kościelne rytuały, w których występuje w roli głównej bohaterki, balansując między demonizmem i słodką pobożnością. Zresztą – prawdę mówiąc normalność ma w głębokiej pogardzie. Ale duszę Matki Joanny uratować ofiara, która zostanie podjęta dla niej, wyróżni ją i sprawi, że symbolicznie będzie nosiła niejako dwa życia – życie swoje i pogrążonego w obłędzie egzorcysty. 

Interpretacje ich relacji wykorzystują nieuchronnie jej erotyczną dwuznaczność. Jezuita jest człowiekiem niewinnym, tłumiącym i sublimującym swoją seksualność.  Mniszka ma za sobą przeżyty w wyobraźni namiętny romans z księdzem Garncem. Jego realna pointa w postaci wyroku śmierci na duchownym nie wydaje się Joanny martwić, a może nawet przeciwnie – cieszy się ze zniszczenia obiektu pożądania. Występuje tu więc w klasycznej, przewidzianej w perorach księdza Bryma roli kobiecej kusicielki. W klasztorze, do którego wstęp mają tylko członkinie konwentu, wspólne praktyki ascetyczne bohaterów opowiadania podszyte są sublimowanym erotyzmem. W tych aspektach ekranizacja opowiadania wywołała kontrowersje i sieć oficjalnych potępień ze strony hierarchów polskiego Kościoła. Choć dziś rzecz wypada łączyć z ówczesnymi wydarzeniami nie mającymi nic wspólnego z prozą Iwaszkiewicza – można docenić i ten aspekt utworu, którym wkracza na tereny objęte obyczajowym tabu. 

Dramat Suryna jest odmienny niż dramat zakonnicy, choć ma też elementy podobne. On również jest kimś innym, niż pobożny jezuicki mnich, za jakiego go poczytują. Dusza wypełniona „rosą niebieską” z „kroplą diabelstwa” nie jest w stanie doznać spokoju i wymaga, by ją kiełznać, umęczając ciało. Jeśli ktoś w utworze jest naprawdę opętany, czyli odczuwa fizyczną obecność demonów – jest to właśnie nieszczęsny egzorcysta. Zdanie wypowiedziane po konfrontacji z rabinem: „Nic mi nie pomoże (…) – jestem potępiony”, ostatecznie oddaje go w służbę Szatana. Dokonuje z nim rodzaju zakładu – oddaje mu się bez reszty, pieczętując to zbrodnią, w zamian za powodzenie misji, z którą przyjechał do Ludynia – uwolnienie od demonów Matki Joanny. 

Tu Iwaszkiewicz pozwala sobie na niejednoznaczność, która sprawia, że utwór wykracza poza schemat dydaktycznej paraboli o poświęceniu sprawiedliwego i ocaleniu grzesznicy. Demony nie opuszczają bowiem duszy zakonnicy, a przynajmniej nie od razu. Dzieje się to stopniowo, aż po całkowite ozdrowienie. Realna Jeanne de Belcier tworzyła pisma mistyczne, a sława jej opętania i uzdrowienia sprawiła, że stała się religijną celebrytką, utwierdzając w wierze purpuratów i koronowane głowy, przedstawiona kardynałowi Richelieu, królowi Ludwikowi XIII i królowej małżonce Annie Austriaczce. 

Szkopuł jednak w tym, że nie wiadomo, czy między ozdrowieniem zakonnicy i zapaścią jej duchowego lekarza zachodzi bezpośredni związek. W napisanym w 1942 roku innym historycznym opowiadaniu Iwaszkiewicza Bitwa na równinie Sedgemoore także wszystko w końcu dzieje się po myśli bohaterki. Postać ta podobnie jak Suryn poświęca się, też przetrąca jej to życie, ale szczęśliwy koniec nadchodzi sam i jej starania okazują się bez znaczenia. Tak odczytywano oba opowiadania na konspiracyjnych wieczorach literackich – jako ostrzeżenie przed goryczą, jaką niesie czyn. 

Antyheroiczna interpretacja, choć autor nie bez pewnej dozy prowokacji wysunął ją na pierwszy plan, nie wyczerpywała jednak potencjału znaczeniowego tych utworów. Umykał uwadze fakt, że w maszynopisowej wersji Bitwa na równinie Sedgemoore została dedykowana Josephowi Conradowi i można ją odczytywać w duchu conradowskiego indywidualnego heroizmu. Bohaterowie obu opowiadań przegrywają w planie realizacji zamierzeń, bo cel zostaje osiągnięty niezależnie od ich poświęcenia. Diabły opuszczają Joannę na mocy sobie tylko znanej logiki, a Szatan jako ojciec kłamstwa nie może dotrzymać umowy zawartej z egzorcystą. Czyż jednak nie zrobił on wszystkiego, co w jego mocy, aby do takiego celu doprowadzić? 

„Przez same niepowodzenia idzie człowiek ku Królestwu Bożemu” – stwierdził rosyjski myśliciel religijny Mikołaj Bierdiajew. Zdanie Rosjanina ściśle koresponduje z problematyką Iwaszkiewiczowskiego opowiadania. Wyczuwa się w nim zresztą wschodnią tradycję religijną i umieszczając akcję na Smoleńszczyźnie, Iwaszkiewicz chciał sprawić, że w jego postaciach połączą się teologiczne konstatacje Zachodu i Wschodu – z żywotnymi tam elementami manichejskimi i wpływami mistyki judaizmu. Przyjrzyjmy się w tym kontekście jeszcze jednej linii problemowej opowiadania – kwestii  substancjalnego istnienia Szatana. 

Znakomitym przykładem religijnego eklektyzmu Iwaszkiewiczowskiego opowiadania jest jedna z najsympatyczniejszych postaci utworu – ksiądz Brym. Opiekun dzieci swego poprzednika, amator grzanego piwka. To teologiczny racjonalista, podejrzliwie traktujący duchowe wzloty zarówno opętanych mniszek, jak i samego księdza Suryna. Szatan jest dla niego majakiem wysokiej duchowej temperatury, a w opętaniu widzi sposób wyróżnienia się z szarej rzeszy wiernych. Dzieci bawią się w straszenie wilków i gry z diabłem prowadzone przez szacownych egzorcystów skromnemu księdzu takie straszenie wilków przypominają. Podobnie chyba jak przywoływanie aniołów – ową podwójność mistyki znakomicie pokazuje scena inscenizacji Wojciecha Farugi, w której Suryn i Joanna modlą się językami, a źródło ich natchnienia nie jest do końca jasne. Ale Brym również wygłasza tezę o roli diabła w „robieniu świętych”. Streszcza wprawdzie rozumowanie przyjezdnych księży, ale ze znawstwem przy tym opisuje, jak ludzka dusza „wypełnia się złem po same brzegi”, a po wygnaniu Szatana można „podstawić pustkę duchową pod rosę niebieską, jak pustą beczkę pod rynnę deszczową, aż naleje się do niej sama istota boża po brzegi”. On też wywodzi o przyrodzonej skłonności kobiety do upadku i zdaje się patrzeć na rzeczywistość jako niepokojąco odbiegającą od doskonałości, którą przypisuje się dziełu Boga. Zezwolenie Stwórcy na tryumfy zła musi mieć swoje znaczenie – mówi – chyba, że… Oczekujemy, że zdanie to rozwinie się w obrazoburczą tezę o potędze Szatana przerastającą boskie moce lub manichejski pogląd o świecie stworzonym przez Złego. „Chyba, że tam diabłów wcale nie ma” – kończy Brym.  

Sprzeczność? Oczywiście. Może właśnie ona jest skazą przez którą wsącza się diabelstwo? Nie mają tej skazy parobkowie Kaziuk i Juraj i jako do ludzi prostych diabeł do nich przystępu nie ma. Może w Ludyniu nie ma diabłów odpowiadających plastycznym religijnym rysopisom, ale w jego mieszkańcach są cechy diabelskie?  Może jedną z nich jest duma – tłumaczyłoby to rys demoniczny rabina Isze z Zabłudowa, który rozmawia z jezuitą jak przedstawiciel znacznie starszej religijnej kultury, nie odmawiając sobie prowokacji i złośliwości, mających uświadomić barbarzyństwo i bezsilność jego rozmówcy. Powtarzający się w interpretacjach opowiadania zabieg uczynienia go głosem wewnętrznym Suryna stawia pytanie, czy nie on jest materializacją owego „obserwatora”, który zakonnikowi towarzyszy, ukrytego w izbie o zasłoniętych oknach, odizolowanego od zewnętrznego świata. 

Może inną cechą diabelską jest ciekawość manifestowana w poszukiwaniu dowodów na istnienie Szatana, która jest sprężyną poczynań krążącego po odpustach Wołodkowicza? W opisie tej postaci Iwaszkiewicz mnoży kulturowe aluzje do diabełka. Znakomicie charakteryzuje go rosyjska formuła „miełkij bies”, oznaczająca właśnie drobnego diablika. Ale i on staje się nieoczekiwanie ludzki, gdy wykrzykuje swój protest przeciwko udawaniu. Nie chce, żeby Matka Joanna udawała opętanie, „ma być prawda”, choć przecież kłamstwo jest domeną Szatana i bardziej subtelne teologicznie dusze wiedzą, że jeśli zakonnica okopca klamkę od refektarza, to na swój sposób również kłania się złym mocom. Podkopuje to wszakże światopogląd Wołodkowicza. Świat z prawdziwym Szatanem wydaje mu się ciekawszy. Diabełek, który deklaruje się jako wierny syn Kościoła, ale wątpi w istnienie Szatana. Dlaczego nie?   

W adaptacji Wojciecha Farugi rozszerzony – i względem opowiadania, i wobec scenariusza Konwickiego i Kawalerowicza – został wątek występnej pary: szlachcica Chrząszczewskiego i „zbiegłej mniszki” Małgorzaty. Wnoszą oni na scenę ludyczny element staropolskiej kultury, tworząc swoisty kontrapunkt dla niebiańskiej miłości Suryna i Joanny, uwznioślonej jeszcze poprzez wprowadzenie przez reżysera w sceny między nimi tekstów mistycznych św. Katarzyny ze Sieny. Szlachcic i mniszka są rzecznikami miłości ziemskiej, radości i zmysłowego pożądania, przekraczania granic obyczajów i języka. Ale co może najbardziej zaskakujące – nie mają za grosz demonizmu. Nawet jeśli ich relacja zawiązała się mocą diabelskich pokus, jakim uległa mniszka, dzięki kusicielskim umiejętnościom szlachcica i  organizacyjnym talentom Wołodkowicza, jest w gruncie rzeczy niewinna w swoim hedonizmie i przyjemności, jaką z niej czerpią, przypominającej tę, której szuka w kuflu piwa wielebny ksiądz Brym. Co prawda uznaje on istnienie diabełka o imieniu „Piwko”, ale nie mamy wątpliwości, że nie jest to demon, z jakim ma za zadanie walczyć ksiądz Suryn. 

Porzucona przez Chrząszczewskiego Małgorzata wraca na drogę cnoty. Opuszczona przez demony Matka Joanna wiedzie świętobliwy żywot w Ludyńskim klasztorze. Po jej pobożnej śmierci funkcję przeoryszy przejmuje „słynna z pobożności i pracowitości siostra Małgorzata à Cruce”. Tak jakby diabły opuściły Ludyń razem z opętanym Surynem i „krople diabelstwa” znajdujące się w duszach mieszkańców miasteczka i klasztoru zostały skutecznie zmyte przez „niebieskie rosy”. 

Jeżeli ofiary dokonanej w karczmie zbrodni zamieniły swe niewygodne życie na bytowanie w raju, jedyną postacią, która komplikuje metafizyczny happy end utworu jest biedny egzorcysta. Jeśli jednym z celów opowiadania Iwaszkiewicza było stworzenie paraboli – musi się ona zawierać w jego losach. Byłaby może stwierdzeniem, że nawet pogrążony w obłędzie i opętany (czy nie jest to ontologiczny status istoty kryjącej w duszy „kroplę diabelstwa”?)  wygrywa człowiek, jeśli umie wyjść poza samego siebie i ponieść ofiarę w imię miłości. Nie jako abstrakcyjnie rozumianej wartości, lecz w imię dobra konkretnego człowieka, ratunek którego może wymagać gotowości nie tylko pobrudzenia rąk, lecz i oddania życia. Tak mogliby rozumieć tę Conradowską z ducha parabolę uczestnicy podziemnych wieczorów literackich odbywających się krótko przed ogłoszeniem godziny „W”. Wiadomo jednak, że rozumieli opowiadanie inaczej. Ostentacyjna klęska Suryna przygnębiała, zaś jego poświęcenie dla egocentrycznej zakonnicy wydawało się de facto zwycięstwem Szatana, który eliminuje swych prawdziwych wrogów. „Prawdziwe imię ich bohaterstwa jest daremność” – zapisał Czesław Miłosz, wspominając jak odczytywano wówczas historyczne parabole pisarza. Czy jednak jest tak istotnie? Co to jest daremność, kiedy ona jest? O losach nieżyjących okupacyjnych czytelników, swych młodych przyjaciół, Iwaszkiewicz potrafił pisać później z całkowitą, prowokacyjną wręcz trzeźwością – jak o Surynie. „Ale czy trzeźwość w naszym życiu zawsze się opłaca – dodawał – tego na pewno nie wiemy”. 

Książka programowa inscenizacji Matki Joanny od Aniołów, reż. Wojciech Faruga, 

Teatr Narodowy w Warszawie, 2020.